Polska Prowincja Świeckiego Instytutu Dominikańskiego z Orleanu

Różaniec, moja ukochana modlitwa odkąd pamiętam...


Wiosna 1948r. mam niespełna cztery lata. Mamę zabiera pogotowie, słyszę słowa: krwotok, stan ciężki. Niedużo z tego rozumiem. Tata jedzie z mamą do szpitala. Babcia trzyma jednego mego brata na kolanach, nogą kołysze drugiego w wózku, zachęca do odmawiania różańca. Pamiętam mój pierwszy mały różaniec - spoglądam na palce babci i przesuwam paciorki, głośno odmawiamy.

Jesień tego samego roku, już wieczór, a tata nie wraca z gminy z jakiegoś zebrania. W domu niepokój, przychodzi sołtys z wiadomością, że tatę zatrzymali, bo nie chciał czegoś podpisać. Rozpłakałam się, bo w rozmowach rodziców słyszałam, że ludzi chwytają i oni już nie powracają do domu. Wspólnie odmawiamy przez długie godziny różaniec, wtedy już potrafiłam prowadzić. Nie wiem kiedy mama zaniosła mnie do łóżka, obudziłam się rano z różańcem w rączce, a tata przyszedł nas ucałować, bo właśnie wrócił...

Jesień 1953 oraz 1954 r. - czasy stalinowskie, wszyscy rolnicy, „kułacy” z wioski, również nasz tata, w więzieniu. Wspólnie odmawiany różaniec uciszał codzienny wieczorny płacz i powtarzane pytania: kiedy tata wróci? - wtedy już miałam trzech młodszych braci. To te najmłodsze lata: dziecięca ufność i wyciszenie z różańcem w ręku.

Potem matura, studia, duszpasterstwo akademickie. Dojrzewała wiara i wielkie zawierzenie Panu Bogu i Matce Najświętszej, a różaniec zawsze najłatwiej wprowadzał w modlitewne dziękczynienie za wszystko co radosne i dobre, bolesne i trudne, umacniał w dokonywaniu życiowych wyborów. Nieodzownie towarzyszył w życiu zawodowym, w pracy wychowawczej z młodzieżą, w chwilach bardzo ważnych, a jednocześnie najtrudniejszych w tamtych latach.

Rok 1990 - niespodziewana wiadomość, że tata w szpitalu, wylew, jest nieprzytomny. Pozostaję przy nim prawie bez przerwy trzy dni i noce. Cały czas z różańcem trzymanym w jego dłoni. Przesuwam paciorki i modlę się. Wiem, że tata odchodzi, są to dla mnie chwile bardzo trudne, ale chyba nigdy dotąd nie odczuwałam aż tak bliskiej obecności Pana Boga, wręcz uczucie, że On aż boleśnie obejmuje. Nie potrafię wyrazić Panu Bogu wdzięczności za te dni, a sił dodawała Matka Boża i różaniec. Zupełnie analogiczna sytuacja siedem lat później, gdy żegnaliśmy mamę, z różańcem w ręku i myślą: „do zobaczenia w Domu Ojca”. To najważniejsze rekolekcje w życiu.

Nie sposób przywołać wszystkie te chwile, w których wręcz odruchowo chwytam za różaniec i wołam: „Jezu ufam Tobie”, „Matko Najświętsza wspomagaj” i „bądź wola Twoja”. Od 1990 roku nie potrafię zasnąć bez różańca w ręku. To nie przyzwyczajenie, ale głęboka wdzięczność za ten wielki dar ciągłego zawierzenia, ufności i nadziei, która zawieść nie może, w każdej sytuacji przyjmowania woli Bożej.

Nie chciałam o tym pisać, bo to takie moje, osobiste... A przede wszystkim - nie potrafię, nie sposób wyrazić słowami wdzięczności Panu Bogu.

Ostatecznie zadecydowała myśl: może to świadectwo pozwoli komuś odkryć różaniec jako ukochaną modlitwę?


© by Świecki Instytut Dominikański z Orleanu